USA to symbol nowoczesności, najlepszych technologii, podboju kosmosu. To nagrody Nobla, słynne uniwersytety i Krzemowa Dolina. Ale za rogatkami miast jest inna Ameryka – pusta, ogromna, dzika i piękna.
USA gęsto oplątane są siecią autostrad. Ale to ogromny kraj i ta sieć zagęszcza się w rejonie wielkich miast, a w interiorze jest rzadka, luźna i prawdziwym podróżnikom nie krępuje ruchów. Cywilizacja skupiona jest głównie wzdłuż obu wielkich oceanów – Atlantyku i Pacyfiku, tam zabetonowano już prawie wszystko, ale w głębi kraju nadal są miliony akrów dzikiej, pięknej przyrody. Sam od sztucznej dżungli wielkich miast zawsze bardziej wolę prawdziwą dżunglę w dzikich krajach, prawdziwe pustynie, a nie betonowe parkingi. Stąd mój wielokrotny udział jako zawodnika, dziennikarza, filmowca w Rajdzie Dakar i stąd, w każdym miejscu świata, szukam miejsc niepoprawionych barbarzyńską ręką człowieka.
Będąc w lecie 2013 w USA też chciałem zobaczyć nie tylko amerykańskie drapacze chmur (prawie takie same, jak na całym świecie), ale kawałek prawdziwej, dzikiej Ameryki. Byłem na Zachodnim Wybrzeżu, w okolicy Los Angeles, a więc w tej zdecydowanie piękniejszej, dzikszej połówce Stanów. Wiadomo, że Polacy są wszędzie, więc i tu udało mi się spotkać cudownych ludzi, którzy wolą wertepy od gładkiego asfaltu. Mieszka tam para polskich podróżników, którzy w centrum światowej cywilizacji pasjonują się życiem bez cywilizacji i docieraniem samochodami tam, gdzie wielkie biura podróży nie sięgają nawet w marzeniach. Magda i Mirek, w off-roadowym świecie znani jako Maka i Miro, tworzą nierozłączną parę jako MIROMAK. Nawet ich strona internetowa, opisująca podróże po wielu kontynentach, nazywa się MIROMAK.com. Dla jazdy po wertepach ona porzuciła gładką karierę aktorki w Hollywood i Las Vegas, a on karierę biznesową. Dziś, oprócz podróży własnych, prowadzą „hodowlę Miromaków” – Jeepów Wranglerów, mocno przerobionych do jazdy po najcięższych wertepach.
Auta udostępniają ludziom z całego świata chorującym na tę samą nieuleczalną, ale fascynującą chorobę jazdy jak najdalej od asfaltu. To z nimi, prowadząc osobiście takiego narowistego JEEPMAKa, miałem okazję zobaczyć kawał dzikiej Ameryki. Skorzystałem z tej możliwości z entuzjazmem i zachwytem, a w dodatku bez strachu przed śmiercią na pustyni, bo była z nami znana we Wrocławiu pani doktor kardiolog, dbająca o nasze zdrowie w bardzo niekorzystnym klimacie.
Gdy dwa wieki temu świat obiegły plotki, że jest miejsce na Ziemi, gdzie pod każdym kamieniem jest złoto, w rejon Gór Skalistych ruszyły tysiące poszukiwaczy przygód z całego świata. Złota było mniej, nie starczyło dla wszystkich, wojny z Indianami zdziesiątkowały obie strony, ale wiele ówczesnych osad przetrwało, dając początek dzisiejszym miastom. Na szczęście rejon Gór Skalistych jest ogromny, siedziby ludzkie niezbyt liczne, więc dzika przyroda raczej ocalała, dziś zagrożona jedynie zadeptaniem przez turystów. Ale Maka i Miro mają wiedzę, jak takie punkty omijać, a ich Miromaki, jak kozice, docierają w cudowne miejsca, gdzie masowa turystyka nie jest w stanie dotrzeć.
Takim sztandarowym przykładem jest Wielki Kanion Kolorado, dość powszechnie uważany za najpiękniejszy i największy cud natury na świecie. Tutaj codziennie miliony turystów tłoczą się w jedynym przygotowanym do tego miejscu (od południa, od strony Flagstaff), a Miromaki jadąc przez przepiękne, dzikie pustynne tereny docierają do Wielkiego Kanionu od absolutnie bezludnej strony północnej.
Tam, mając tylko ze sobą zapas jedzenia, (bo sklepu próżno szukać) można w absolutnej ciszy i samotności zachwycać się urodą tego miejsca dowolnie długo. W dodatku znajdując wśród skał dyskretnie ukryte… toalety i kosze na śmieci, bo przebywać tu wolno, ale jest to oczywiście teren parku narodowego. Jeepy-Miromaki są absolutnie przygotowane na takie autonomiczne, jak w statku kosmicznym życie, mają bowiem na wyposażeniu namioty, materace, zapasy żywności, wody i benzyny, by jak najrzadziej kontaktować się z cywilizacją. A Maka i Miro wiedzą, jak na ogromnych obszarach amerykańskich pustkowi zapewnić sobie i innym uczestnikom takich wypraw odpowiedni poziom bezpieczeństwa.
Na pustyni rządzi nie człowiek, a przyroda. I wbrew nazwie nie są to (podobnie jak na Saharze) miejsca puste, ale są tam różne formy życia pilnie strzegące swego terytorium. Roślin jest niewiele, choć niektóre przepiękne, a zwierzątka nie wszystkie człowiekowi przyjazne i sympatyczne. Różne pustynne odmiany królików, lisów i wiewiórek nie czynią człowiekowi krzywdy. Ale pająki, np. ogromne tarantule i węże, np. grzechotniki, mogą być śmiertelnie groźne.
Dlatego, jeśli opuszczamy samochód, potrzebne są mocne, wysokie buty, a wszelkie bagaże i namiot w nocy muszą być bardzo starannie zamykane. W terenach zalesionych jeszcze bardziej starannie trzeba zamykać i chować żywność, bo znakomity węch mają niedźwiedzie. Samochody oczywiście trzeba mieć sprawne i zatankowane pod korek. Jeepy Miromaki spisały się dzielnie, przejechały bezawaryjnie przez Pustynię Mojave i Dolinę Smierci a wyprawa przez ten dziwny, położony prawie 100 metrów poniżej poziomu morza obszar pozostawia niesamowite wrażenia. W lecie 2013 jeszcze z odrobiną nerwów i strachu, bo na obrzeżach Doliny Śmierci, gdzie przecież nigdy deszcz nie pada, zdarzył się potężny huragan, który spowodował krótką, ale gwałtowną powódź, zupełnie demolującą pozwalające opuścić ten teren drogi i mosty, więc część doliny jest zamknięta. A zgubienie się w takim terenie roztropne i bezpieczne nie jest.
Pustynie i góry zajmują pół tego kraju. Więc na pozostałym obszarze pustyń nie ma. I tam dzieje się dużo. Tam gdzie się nie dzieje są bajeczne parki narodowe. USA to kraj, gdzie nietrudno zdobyć narkotyki. Nie od dziś. Można więc podejrzewać, że Pan Bóg stwarzając Wielki Kanion, Yellowstone, Niagarę czy ogromne sekwoje musiał być w bardzo euforycznym nastroju. Nie wszędzie jest tak pięknie. USA to kraj szerokich horyzontów i najszerszych autostrad. Czystych parków i brudnych żebraków. Kraj prawie nieograniczonej wolności, ale też jedyny cywilizowany kraj na świecie utrzymujący oficjalne getta dla ludzi innej rasy nazywane elegancko rezerwatami dla Indian. Miromaki to chodząca encyklopedia zwyczajów Indian i kuchni indiańskiej. Warto posłuchać ich opowieści, a nawet odwiedzić z nimi jakieś mniej zainfekowane cywilizacją plemię. Dotrzeć bocznymi drogami w mało uczęszczane miejsca.
USA to kraj z gęstą siecią dróg. To autostrady, ułatwiając transport, przyczyniły się do niebywałego gospodarczego sukcesu Ameryki. Te nowe, najszersze autostrady spychają w niebyt te starsze, gorsze, węższe. Wśród tych przegranych jest też najsłynniejsza – Route 66. Legendarna autostrada, która w 1926 roku przecięła całe Stany od Chicago do Los Angeles, spinając gospodarczo wschodnie i zachodnie wybrzeże. Ta droga „dała kopa” amerykańskiemu biznesowi i amerykańskiej kulturze. To o niej powstały najsłynniejsze filmy drogi i najsłynniejsze songi. Dziś obok są lepsze drogi. Route 66 podupadła. Umierają z nią stare knajpy i stare motele. Ale na paru odcinkach stała się obiektem niewyobrażalnego kultu.
Z Miromakami warto zjechać do Bagdad Cafe. Omszały historią bar nie zmienił się w najmniejszym szczególiku. W środku tysiące pamiątek z czasów, gdy w tym wnętrzu słynni aktorzy kręcili sceny filmowe, które na zawsze stworzyły legendę tego miejsca. Za barem ciągle ta sama właścicielka. Obok baniak z tanim sokiem własnej produkcji. Na sali te same meble bogato wyszczerbione zębem czasu. Przed barem raczej pusto – zaledwie parę Harleyów, bo dla harleyowców to miejsce magiczne, ale setki ciężarówek widać tylko na horyzoncie, bo nowa, szersza droga tu nie wstępuje. W kolejnych maleńkich, ledwie żywych, na wpół opustoszałych miasteczkach na wieżach zegary już nie chodzą. I czas stoi w miejscu.
Bo nie ma jednej Ameryki – z jednej strony Nowy York i loty kosmiczne, z drugiej dzika przyroda, małe miasteczka i indiańskie getta. Z jednej bajeczne cuda natury, z drugiej, i to zupełnie niedaleko, a z Miromakami też zajrzałem tam na chwilę – stolica hazardu Las Vegas. Przedziwne miejsce – gdzieś między pustyniami, pośrodku niczego, ogromne, niby śliczne i kolorowe, obrzydliwie plastikowe miasto złożone tylko z kasyn, knajp i neonów. Śliczna, bajeczna, błyszcząca plastikowa tandeta. W środku miliony ludzi przywożących tu swoje marzenia i swoje pieniądze. I wyjeżdżających stąd potem bez nadziei i bez pieniędzy. Przerażający i przygnębiający obraz ludzi wrzucających do bezdusznych maszyn każdego zarobionego dolara. Dla nich wejście do idiotycznie kolorowego kasyna jest chwilką nadziei na wyrwanie się z szarego monotonnego życia. Miromaki zaparkowaliśmy tu nie pod samymi kasynami, bo jakoś nie czuły się dobrze w tym zabetonowanym i zaplastikowanym świecie.
Na szczęście z Las Vegas nie jest daleko do przecudnych, zachwycających amerykańskich parków narodowych. Nie jest to ulubione miejsce dla zbudowanych przez Miromaków Jeepów, bo dojazd tam jest zbyt łatwy, a w tłumie pokrzykujących turystów i chrzęście chipsów i migawek aparatów fotograficznych nie czują się zbyt pewnie i swobodnie. Ale jeśli ktoś nie był nigdy w takich parkach, jak Zion, Yosemite, Sequoia, Bryce Canyon, Kings Canyon, Arches czy Yellowstone warto tam wstąpić choć na chwilę. Ale potem, dla równowagi i poprawienia humoru i sobie i dzielnym Jeepom Miromakom warto spróbować największych off-roadowych wyzwań w najbardziej kultowym dla terenowców miejscu na świecie – kosmicznych wertepach wokół niewielkiego, ale owianego wielką legendą miasteczka Moab w stanie Utah.
Żeby, chociaż dotknąć osobiście najważniejsze perły w koronie atrakcji rejonu Gór Skalistych potrzeba z 10 dni. Żeby zrobić to bez pośpiechu i dokładniej poznać dzikie i tajemnicze miejsca, gdzie docierają tylko Miromaki, lepiej mieć 2-3 tygodnie. Bo warto zobaczyć jak największy obszar zanim wtargnie tam cywilizacja. I warto, nocując w namiotach daleko od ludzkich siedzib, zachwycić się w ciszy zupełnie innym niż w Europie, nieskończenie czyściejszym, pięknie rozgwieżdżonym niebem.
Piękna ta Ameryka. Dla nas trochę dziwna przez te swoje cale, stopy, yardy, mile, akry i Fahrenheity. Przez czasem dziwnie przebiegające strefy czasowe, gdzie zdarza się, że ludzie mieszkają w innej strefie niż bar po drugiej stronie ulicy, więc trudno mężowi uściślić godzinę powrotu do domu. Warto zobaczyć Amerykę zwyczajną, odległą od plastikowych atrakcji oferowanych przez wielkie biura turystyczne. W zwykłych miasteczkach spotkać zwykłych ludzi. Ale również dziko pojeździć po najdzikszych wertepach. Miromakami i z Miromakami można zobaczyć ciągle jeszcze istniejący Dziki Zachód.
Tekst: Julian Obrocki, Zdjęcia: MIROMAK, J. Obrocki